czwartek, 30 czerwca 2011

Zaczyna się!

A większą mi rozkoszą podróż niż przybycie!

No, to się jeszcze okaże...

Wyruszam(y)!

środa, 29 czerwca 2011

Przygotowania, odc. 122

Czyli pakowanie...
5 sakw i milion rzeczy do zabrania. Weszło poprzednio, wejdzie i teraz :)
Łączna masa bagażu = 38 kg

Poznajcie TLYBa

Z przyczyn mniej lub bardziej obiektywnych niemożliwe było wyserwisowanie tzw. roweru sportowego na czas, ale nie pytajcie proszę od jak długiego czasu przygotowuję wyprawę i czy nie mogłem się za to wziąć wcześniej... Nie mogłem i już :P
Gdy się dowiedziałem, że ściągnięcie amortyzatora do roweru sportowego zajmie kilka tygodni, bo nie ma go nawet u polskiego dystrybutora, to nie było już co kombinować. Termin się zbliżał, więc trzeba było reagować szybko ;) Do akcji wkroczył tzw. rower żółty i w nim pokładam całe nadzieje. W końcu jest to dużo bardziej doświadczona w tego typu przejazdach jednostka, więc nie ma się czym martwić. Żółty przeszedł serwis, wymianę ogumienia, lekki upgrade osprzętowy (ma nowe światełko, dzwonek i trzymak na GPS), a poza tym jest to ten sam przecinak, który tak pięknie śmigał w Norwegii. Acha, rower dostał coś jeszcze, ale po kolei...


Po wymianie ogumienia na zdecydowanie szersze (ale z bieżnikiem prowadzącym) okazało się, że przedni błotnik ewidentnie przeszkadza oponie. Szlifierka kątowa rozwiązała ten problem skracając nieznacznie błotnik.
Błotnik zaczął pasować aż miło
Następnie przyszedł czas na wyposażenie kierownicy, na której zrobiło się dość ciasno...
Po wyregulowaniu hamulców, zamontowaniu bagażników i sprawdzeniu wszystkich śrubek i linek przyszedł czas na ostatnie usprawnienie - nóżki! I tak, Szanowni Państwo, poznajcie TLYBa, czyli absolutny prototyp projektu (a jakże!) Triple Leg Yellow Bolt.
TLYB - teraz już się chyba nie przewróci; niestety przez te nóżki lewa strona jest wyraźnie cięższa ;) no i trzeba pamiętać o właściwej kolejności składania i rozkładania nózek.
Także to będzie mój najlepszy przyjaciel przez najbliższe 10 dni. Jest sprawdzony, doświadczony i wygodny, ale niestety również niepewny. Ciekawe czy wytrzyma? Asfalt pewnie tak, z szutrami już taki pewny nie jestem...



wtorek, 28 czerwca 2011

Kilka słów o projektowaniu

Otóż moje obserwacje są takie, że projektuje teraz prawie każdy, kto podróżuje. Nasze wielkie himalaistki czy wspinaczki jak Kinga B. i Martyna W. (szczerze to po prostu nie wiem czy mogę tu podawać nazwiska, a z drugiej strony tekst jest bardziej wiarygodny, gdy poda się konkretne przykłady :)) projektują na okrągło, nasi żeglarze (nie podam nazwisk bo nie pamiętam) nie pozostają w tyle, a na Kolosach ile się słyszy o najróżniejszych projektach! Projekt przejścia tego, przepłynięcia tamtego czy przejechania czegoś innego już nikogo nie dziwi. Jeremy Clarkson się śmieje, a Marta mu wtóruje, że niedługo nie będzie już nic nowego do zaprojektowania, wszystko co racjonalne będzie już zrealizowane i dlatego ludzie zaczną (ba! już zaczęli) kombinować. I tak w przeciągu najbliższych 5 czy 10 lat na pewno usłyszymy o gościu, który w swoim projekcie chce przejść przez jakąś pustynię na końcu świata... a usłyszmy o nim dlatego, że będzie pierwszym, który dokona tego tyłem, co piąty krok robiąc przysiad. Możemy też być pewni, że znajdzie się jeden śmiałek, który spróbuje dopłynąć do wszystkich wysepek greckich na kajaku, ale zamiast wiosła będzie miał, nie wiem, sitko, a zamiast kotwicy imadło. Niewątpliwie będzie to pierwsza wyprawa tego typu... Ludzka wyobraźnia jest tu nieograniczona, i bardzo dobrze.

Trochę mi główna myśl uciekła... Chodzi mi o to, że tak popularne obecnie określenie "projekt" na coś, co stanowi ucieczkę od pracy, co ma kojarzyć się z wolnym czasem, wypoczynkiem i podróżami brzmi śmiesznie, ale z drugiej strony jest bardzo trafne. Szczególnie tam, gdzie planowanie i przygotowywanie wszystkiego jest bardzo obszerne. Naprawdę, mówię to z pełną powagą. Wyszukanie i przebrnięcie przez gąszcz informacji w necie, rezerwacja tego, co trzeba zarezerwować, przygotowanie ekwipunku (to słowo ewidentnie pasuje do słowa projekt) i siebie (np. kondycyjnie) w warunkach ograniczonego czasu i zasobów finansowych zaczyna przypominać jakiś cholerny projekt! Bez listy i harmonogramu się nie obejdzie! ;)

Dlatego nie chcąc pozostawać w tyle za obecnymi trendami, również naszą wycieczkę nazwałem projektem. No bo jak inaczej? Wycieczka jest trochę infantylna, wyprawa brzmi bardzo poważne, a nawet dramatyczne, podróż jest staroświecka (kto teraz jeździ w podróż?!), a urlop nie przekazuje żadnych informacji - to po prostu musi być projekt i już! Projekt Islandia 2011 :P

Btw. bardzo ciekawy projekt ma się rozpocząć lada moment. Polacy (jako pierwsi!) chcą opłynąć na kajakach archipelag Svalbard (to tam gdzie jest Spitsbergen). Trzymam mocno kciuki. Możecie poczytać więcej np. tutaj i tutaj.


niedziela, 26 czerwca 2011

Islandia w wersji light

Nie oszukujmy się, taka nie będzie. Przynajmniej nie na rowerze z całym tym majdanem... Chcąc zadziałać zawczasu, próbuję bagaż odciążyć jak się da. Z doświadczeń z poprzednich wypraw rowerowych wiem, żeby:
  • nie brać jeansów, które dużo ważą, wolno schną, a i tak założyłbym je tylko na przeloty, bo poza tym są totalnie niepraktyczne,
  • nie brać wysokich treków, skoro można je zastąpić trekami niskimi, o połowę lżejszymi,
  • nie brać turystycznego prysznica, to przecież kurde nie Grecja, żeby tu słońce miało coś ogrzać, a poza tym codzienna higiena to w tym wypadku również hasło na wyrost ;)
  • a propos higieny - wziąć co się da w wersji mini (cała zawartość kosmetyczki):
  • "kreatywnie" zredukować masę tych przedmiotów, w których jest to możliwe albo w ogóle ich nie brać:
Tutaj przykład zaoszczędzenia 40 g (z 80 g na 38 g) na kabelku do ładowarek. Jeszcze tylko taśma izolacyjna i będzie grało.

Generalnie zamysł jest taki, żeby próbować ograniczać ilość i ciężar bagażu na każdym kroku, bo tylko wtedy to ma sens. Sens, który brutalnie uwidacznia się, gdy kładziemy bagaż na wagę na lotnisku i przychodzi do płacenia za nadbagaż... A to jest nie do uniknięcia :(

Acha, bohater tego filmu wziął sobie ten temat do serca. Ciekawy film tak btw.

piątek, 24 czerwca 2011

Islandia a wulkany

Wulkan, który pozornie dawno wygasł wybucha z największą siłą...

Dla niektórych pierwszym, niemalże automatycznie nasuwającym się skojarzeniem z Islandią są wulkany, dla innych - gejzery, a jeszcze inni myślą, że to skuta lodem wyspa, po której ludzie w dziwnych swetrach uciekają przed niedźwiedziami polarnymi...

Jedno jest pewne, wulkany na wyspie są, o czym dzięki szybko (i nader aktywnie) reagującym mediom mieliśmy okazje się przekonać. Ich erupcje, oprócz tego, że są bardzo niebezpieczne z powodu emisji toksycznych gazów, wyrzucania pyłów blokujących światło i drażniących drogi oddechowe oraz, w przypadku wulkanów podlodowcowych, powodowania powodzi, niewątpliwie są majestatyczne i niesamowicie efektowne.

Dlatego poniżej zamieszczam dwa linki do filmików. Pierwszy pokazuje Islandię zimą oraz erupcję tego wulkanu na E..., a drugi (rewelacyjny!) z maja tego roku, kiedy to wulkan Grimsvotn dawał o sobie znać. Oczywiście najlepiej na pełen ekran.
Eyjafjallajökull - http://www.vimeo.com/19320410
Grimsvotn - http://www.vimeo.com/24084400

Ja tylko mam nadzieję, że Islandia swój limit na erupcje wulkanów na ten rok już wyczerpała...

Acha, jeszcze jedno, właśnie znalazłem mapkę on-line z trzęsieniami ziemi... Tego świadomy nie byłem ;)

wtorek, 21 czerwca 2011

Przygotowania, odc. 42

Nawet najdłuższa podróż zaczyna się od pierwszego kroku.

Tym pierwszym krokiem są właśnie przygotowania. Długie, dużo dłuższe niż sama podróż, czasem nudne (np. robienie zakupów przed wyjazdem), ale generalnie przyjemne, bo przyświeca im świadomość, że bez nich ani rusz.

Poprzednie doświadczenia rowerowe wskazują, że mocno obciążony rower to rower mało zwrotny i trudny w pionizacji podczas postojów. Podobno trochę pomaga przyczepka - postanowiłem więc, dzięki uprzejmości kolegi, jedną wypróbować.
Zestaw testowy wyglądał tak jak poniżej. Obciążenie testowe - ok. 40 kg - głównie baniaki z wodą, płyn zimowy do spryskiwaczy i kotwica do łódki taty.

Z plusów takiego zestawu:
  • mniej obciążony rower - ciężar rozkłada się na 3 koła, mniejsze szanse na przebicie dętki, itp.,
  • lepiej się to to zachowuje na wertepach, po prostu część ciężaru jest ciągnięta i generalnie nie obchodzi nas co się z tym dzieje,
  • chyba trochę lepsza aerodynamika, ale wioząc 40 kg na rowerze kto by się tym przejmował?
  • wypasiona chorągiewka!
Do minusów należą natomiast:
  • trudniej taki zestaw w pojedynkę zmontować i przygotować do jazdy,
  • czasem całość wpada w drgania i oscylacje i generalnie mało stabilne się to wydaje,
  • większa czułość na wiatr z boku,
  • kosztuje.
Na podstawowe pytanie - czy lżej się z tym jeździ - nie znalazłem odpowiedzi. Pod górkę zawsze jest ciężko.

piątek, 17 czerwca 2011

Mapa zasięgu GSM

Udało mi się znaleźć mapę pokrycia Islandii siecią GSM. Na terenach oznaczonych kolorem jasnoszarym (kobiety pewnie mają dla niego jakąś bardziej precyzyjną nazwę) powinien być zasięg dla normalnego telefonu komórkowego, a więc nie jest tak źle.
Prawie cała trasa rowerowa jest pokryta zasięgiem, co jest bardzo dobrą wiadomością. Widać, że najgorzej będzie na Fiordach Zachodnich, ale tam będziemy tylko 3 dni :)

Tu jest mapa:
http://www.vodafone.is/images/thjonustusvaedi/Thjonustusvaedi_Vodafone_GSMog3G_2011mar.jpg

Bardzo ważne - POGODA

Jeśli nie podoba Ci się pogoda, poczekaj 5 minut, a zrobi się jeszcze gorzej...

Tak oto odpowiadają Islandczycy na zarzuty, że pogoda na wyspie jest kapryśna. Do tego sytuacja wygląda tak, że podczas gdy w Rejkiaviku jest np. 14°C to w Isafjordur (w linii prostej z 400 km) są np. 4°C... Do tego ten wiatr... Nie ukrywam, że chciałbym, żeby wiał mi w plecy, ale im dłużej przypatruję się mapom pogodowym, tym bardziej oswajam się z myślą, że deszcz nie będzie moim największym zmartwieniem.

I tu pojawia się prośba do Was! Prośba o wysłanie esem prognozy na najbliższe 24h z danego rejonu. Poniżej zamieszczam dwa linki, jeden do strony norweskiej, która ma dobrą skuteczność. Drugi do strony islandzkiej, która ma dokładniejszy podział na obszary. Na mapce poniżej zaznaczyłem obszary i kolejność, w której będę przez nie jechał, żeby można było się połapać, skąd sczytywać prognozę.

Strona norweska: http://www.yr.no/place/Iceland/
Strona islandzka: http://en.vedur.is/weather/forecasts/areas/ (pod mapką jest suwaczek do czasu)

I podział na strefy:
Wielkie dzięki!

czwartek, 16 czerwca 2011

Trasa

 Jeśli ktoś chce dotrzeć do określonego miejsca niech wybierze jedną drogę i nie zastanawia się nad innymi, ponieważ nie byłaby to już podroż lecz włóczęga.

W każdym poważnym przedsięwzięciu (a to dla mnie jest jak najbardziej poważne) potrzebny jest dobry plan. Plan na trasę. Ostatecznie (...) wygląda ona mniej więcej tak

Trochę statystyk:
  • długość trasy: 1000 km
  • start: Keflavik (50 km od Reykiaviku)
  • koniec: Isafjordur
  • przebieg trasy: Keflavik -> szutry na południu półwyspu Reykjanes -> kawałek na zachód "jedynką" -> trasa Kjolur (F35 - szutr, który idzie pionowo prze środek wyspy) -> znowu jedynką, tym razem na wschód -> zjazd na Fiordy Zachodnie (trochę szutru, trochę asfaltu) -> Isafjordur
  • estimated time: 10 dni
Trasa zawiera w sobie wszystkie potrzebne elementy, aby być naprawdę dobrą trasą. Jest długa (kolejny personal best do zrobienia), ale w razie czego można ją skrócić o ten mały kawałek, który wystaje na zachód (150 km w obie strony). Jest przełomowa - zdobędę zachodni przylądek Europy? Jest nietypowa - wszyscy jadą na około, tu przecinam wyspę w pół. Jest wymagająca - przecinanie wyspy w pół oznacza jazdę przez interior, czyt. rejon pustynno-górzysty, ze wszystkim co się z tym wiąże. Jest bardzo ciekawa i różnorodna - czekają pola lawy, wodospady, rzeki do przejechania, pustynia, lodowce do ominięcia, zielone stepy, fiordy, no i kawał całkiem normalnej drogi, zarówno asfaltowej jak i szutrowej. I w końcu jest motywująca - na miejscu, w Isafjordur, spotkam się Żoną i mam dokładnie 10 dni żeby zdążyć!

Taki jest plan. Jak wyjdzie w rzeczywistości, czas pokaże...

środa, 15 czerwca 2011

Tzw. inspiracja

Ważna to w życiu rzecz by mieć inspirację. Największą i ciągłą oczywiście daje mi Żona, mniejszą i chwilową - różne rzeczy... Jedną i drugą trzeba wykorzystywać. Pierwszą najlepiej ciągle, codziennie i nieustannie, drugą - gdy jest naprawdę dobra, wręcz wyjątkowa, bo wtedy może powstać coś, co będzie się jeszcze długo wspominać.

Niewątpliwie pierwszą inspiracją do wyjazdu był... poprzedni wyjazd (czego w czasie poprzedniego wyjazdu bardzo obawiała się Żona).
Drugie źródło inspiracji, już bardziej namacalne i ocenialne to kilka rzeczy znalezionych na necie.
Po pierwsze:
Genialny w swojej prostocie filmik z Vimeo
Po drugie:
Niesamowicie efektowny i zaawansowany technicznie filmik również z Vimeo

Było jeszcze wiele innych, ale już to wystarczyło żeby pobudzić lawinę pragnień i pomysłów, z której usypał się cały ten plan...